Newsletter
Zapisz się do newslettera i bądź na bieżąco
Kurz opadł ale nie wspomnienia. Sielpia powraca w myślach (i planach), bo z obaw przed lokalnym, raczej tradycyjnym modelem rodziny, i z tego, że ludzi może zaskoczyć to kim jesteśmy (gejami) i co lubimy (fetysz) nic nie pozostało. Rozmyły się pod wpływem dobrej energii i dobrych ludzi. Od samego początku po ostatnią sekundę pobytu Sielpia okazała się i gościnna, i przyjazna, i ludzka - a co najważniejsze - normalna. A uczestnicy? Ale po kolei ...
Pomysł zorganizowania Fetish Campu wyszedł w naturalny sposób z potrzeby zintegrowania się, lepszego poznania, chęci osobistych rozmów i spędzenia czasu. Sam pomysł powstał przy stole Fetish Summit, który odbył się w Poznaniu w dniu 14 maja 2016 roku. Była to konferencja liderów opinii środowiska fetyszowego, podczas której uczestnicy między innymi zgodnie orzekli, że nie ma lepszego lekarstwa na integrację, jak wspólny wyjazd. Zakasaliśmy rękawy i wzięliśmy się do roboty, bo tak trzeba no i wyszło. I tak w przeciągu 4 miesięcy zdołaliśmy zmobilizować do zapisów, wpłaty wpisowego, zaplanowania sobie wolnego i w końcu do przyjazdu do malowniczego zakątka województwa świętokrzyskiego – do Sielpi wielu fetyszystów z różnych regionów Polski. Idea wspólnego poznania się i spędzenia ze sobą czasu na rozmowach, raczeniu się browarem oraz omawianiu żywotnych spraw środowiska przypadła do gustu wszystkim zainteresowanym i w ten sposób lista uczestników zapełniała się szybko.
Pojawiłem się wraz z moim Marcinem w Sielpi dzień wcześniej, tj. 29 września, by wszystko jeszcze obejrzeć, sprawdzić, by porozmawiać z obsługą ośrodka „Łucznik” i w jakimś sensie także przygotować i nas, i ośrodek na przyjęcie dość wyjątkowej grupy gości. Przyznam, że obawiałem się ewentualnego zdziwienia obsługi naszymi strojami ale moje obawy rozwiał młody i dziarski właściciel ośrodka, który przestawił się, oprowadził po terenie i opowiedział o tym, ile innych imprez w tym czasie zaplanowano i o tym, z jakim luzem podchodzą do swoich gości. Było bardzo sympatycznie. Obok nas co rusz przebiegali studenci (w liczbie ok. 250) delikatnie upojeni i żądni rozrywki a w kuchni krzątały się panie kucharki przygotowując wesele na 170 osób. Czekała nas super impreza …
Stres opadł zupełnie, gdy zobaczyłem, jak ośrodek wygląda (nowe wyposażenie, miłe pokoje) i jak wygląda jego otoczenie (jezioro 50 m od ośrodka, piękna promenada, las i zapach sosny. Nic mi więcej do szczęście nie było potrzebne. No za wyjątkiem zadowolonych uczestników.
W dzień pierwszy (30 września) wszyscy zjeżdżali się do wieczora. Pierwszymi byli Wojtek i Wojtek na motorach. Nie muszę mówić, że byli hitem ośrodka przez cały pobyt a liczba zdjęć wykonanych przez studentów i gości weselnych oraz przez nas z tymi właśnie motorami idą w setki. Niektórym właściciele rumaków dali się nawet przejechać … jako pasażer oczywiście. Pozostali uczestnicy zjeżdżali się do nocy i nawet do południa dnia następnego.
Wieczorem, zgodnie z planem powitaliśmy się wszyscy przy grillu. Czekało na nas zadaszone miejsce ze stołami, krzesłami, piwkiem lanym z kija i grillem. Wszystko podane na czas i smacznie. Nikt nie narzekał. Przy stołach rozsiadła się brać fetyszowa i zaczęły się nocnych fetyszystów rozmowy. Nie ma to jak spędzić czas w doborowym towarzystwie. Nikt nie tańczył na sole, nikt nie obnosił się z goła dupą. Rozczarowani?
Dzień drugi (1 października) rozpoczął się od wtopy. I to dużej. Przez niektórych określanych, jako danie dupy. Słowem poranna zaprawa fizyczna nie odbyła się a raczej odbyła się jedynie przy obecności 2 osób. Trudno w to uwierzyć ale tak było. Tylko Michał i Maciek stanęli na wysokości tego zadania zaprawę fizyczną odbyli. Pozostali nie. Po zaprawie śniadanko i wyjście do Muzeum Zagłębia Staropolskiego. W niedalekiej odległości od Łucznika” - naszej bazy - leży ukryte pośród drzew i ruin ceglanych domów pięknie położone muzeum. Wstęp 6 zł. Pan skasował nas przy wejściu a potem rozpoczął wspaniały popis znajomości historii regionu i tego miejsca. Opowieści z czasów cara rosyjskiego aż po współczesność. Właściwie przeniósł nas do początków XIX wieku. Co chwilę wprawiał stojące w muzeum maszyny w ruch wprawiając nas wszystkich w zdumienie. Ich zapach, dźwięk, jaki wydawały podczas pracy – niezapomniane. Oczywiście niektórym z nas tokarka od razu skojarzyła się z fuck-maszyną więc zaczęli snuć plany co by tu do niej podłączyć, by jeszcze lepiej posuwała. How sweet!
Po zwiedzaniu muzeum czas na Pchli Targ. Pod miejsce pod wiatą zawitały skóry różnej maści: kamizelka, spodnie, kilka skórzanych drobiazgów … Spodnie poszły w dobre ręce za free, to wiadomo na pewno. Warsztat motocyklowy odbył się w wersji demonstracyjnej, to znaczy każdy mógł sobie pomacać, dotknąć lub pojeździć na motorze. A skrót ten zastosowano przez ogromną ochotę prowadzenia dyskusji, która właśnie przybierała na sile i przybywało jej uczestników (pod wiatą). Była to jak się okazało część pierwsza (nieformalna) dyskusji w sprawie ruchu fetyszowego. Jedni mówili, inni słuchali. Część nawet z niedowierzaniem.
Po ostudzeniu emocji uczestnicy przenieśli się do sali konferencyjnej na zaplanowane warsztaty shibari prowadzone przez dwóch Rafałów z Krakowa. To był czad! Tylu linek i węzłów niektórzy z nas nie widzieli przez całe swoje życie. Co najważniejsze to nie był wykład – tylko profesjonalnie poprowadzony warsztat dla każdego, kto chciał nieco wiedzy o shibari łyknąć. Uczestnicy nie tylko wysłuchali, co mieli wysłuchać ale i powiązali nieco siebie i innych. Pod wieczór przewidziano czas do dyspozycji gości. Z uwagi na bardzo przyjazne słońce większość zdecydowała się wziąć rower wodny i wyruszyć w szuwary a inni postanowili udać się na spacer brzegiem jeziora. Było, jak latem mimo że to był 1 dzień października. Potem kolacja i odpoczynek, by zebrać siły na wieczór.
Wieczorem o 20:00 ognisko rozgorzało. Płomień uderzał do 2-3 metrów. Większość uczestników ubrała się w swoje fetysze – i niech ktoś nie mówi, że nie dało rady zaprezentować się w pełnej krasie (prawda, Kamil?)! Były skóry, gumy, stroje motocyklowe, wojskowe moro, ubrania sportowe i skinowe. Kolorowo ale po męsku. Obok w sali dużej pan młody właśnie obłapiał panią młodą, gdy do naszego ogniska przybyła …
I to całkiem spora świnia, bezimienna. Zawitała do nas tuż przy ognisku. Wyłożyli ją na stół właściciel firmy masarskiej oraz kelner i rozpoczęli jej porcjowanie. Zostało jej jeszcze sporo więc ułożona talerzyki na stole i pozostawiono, by zgłodniały mógł się pożywić. Prosiaka z kaszą ufundowała organizująca się właśnie Fundacja REFFORM. Wieczór upłynął nad wyraz szybko, za szybko ale tak to jest, że w gronie przyjaciół czas płynie za szybko. Był z nami także mikrofon i Combat Camera Mirka. Czekamy na wydanie specjalne, głęboko utajnione i ocenzurowane. Jak się ukaże – udostępnię uczestnikom.
W trzecim dniu (2 października) integracji od rana panował totalny luz ale już także niestety wizja rozstań i powrotów do swoich rodzinnych stron. Robiło się smutno. Wcześniej jednak spotkanie wszystkich w sali konferencyjnej na dyskusji o przyszłości ruchu fetyszowego w Polsce. Mówiliśmy o nas samych, o tym, czego w naszym ruchu brakuje, o tym, że działanie na rzecz nas samych bez względu na to, co dzieje się jakby w tle jest rzeczą najważniejszą. Był czas na podsumowania spotkań i imprez – chwalono jedne, ganiono drugie, podczas wymiany opinii o naszym środowisku - wyjaśniono kwestie niejasne i uporządkowano chaos, który powstał wokół i w środowisku. Kilku gości zabrało głos i poinformowało o zbliżających się imprezach fetyszowych a inny głośno domagali się większego otwarcia. Otwierałem oczy ze zdziwienia ile chętnych zabierało głos i jak chętnie uczestnicy dzielili się swoimi opiniami – zupełnie inaczej jest w życiu, chowamy nasze zdanie, nie upubliczniamy go. Tu było zupełnie inaczej. Padły pierwsze sugestie, by kolejny Fetish Camp zorganizować z udziałem kolegów motocyklistów z klubu GayOnBike. Spotkanie zakończyło się zbiorowym zdjęciem a grupa udała się na obiad. Po obiedzie cała nasza grupa podziękowała szefowej kuchni.
Na koniec uściski, łzy (a mówią, że faceci nie plączą!) i życzenia szerokiej drogi. I najwspanialsze było to, że każdy odezwał się na koniec z wiadomością „dotarłem szczęśliwie” co to uczyniło mnie szczęśliwym. Po rozliczeniu się z szefostwem ośrodka i uprzejmie podziękowawszy za wspaniała gościnę także ruszyliśmy z grupą przyjaciół w jednym samochodzie do domu. Podsumujmy: łącznie było nas na Campie 31 osób! Podziękowania co prawda padły już na FB ale przecież ich nigdy za wiele. Dziękuję zatem wszem i wobec wszystkim uczestnikom jak Polska długa i szeroka za wysiłek przyjazdu, wspaniałe uczestnictwo w Fetish Camp, mądre opinie, rady i tworzenie wspaniałej atmosfery integracji.
Francesco dwóm Grzegorzom Kamilowi Krzysztofowi dwóm Łukaszom Maciejowi trzem Marcinom Michałowi Mirkowi dwóm Pawłom trzem Piotrom Przemkowi Radkowi trzem Rafałom Romkowi Sebastianowi Tomkowi Wiesławowi dwóm Wojtkom
* dla Rafał Pisarek i Rafał Nowak za warsztaty shibari - profesjonale, mądre, twórcze * dla Michał Wawrzeniec za gotowość do przeprowadzenia zaprawy porannej, * dla Wojciech Muzyka (Mister Leather Poland 2012) za jazdę 170km/h i dużo informacji o Klubie GayOnBike * dla Mister Leather Poland 2016 - Maciej Chojnacki i prezesa Bears of Poland Marcin Zamorowski (Mister Bear Poland 2015) za godne reprezentowanie środowiska * dla Przemek Starosta (Mister Leather Poland 2011) za super zdjęcia i głos w dyskusji o ruchu fetyszowym, * Kamil Jarosław Korzeniewski (Mister Fetish Poland 2016) oraz jego poprzednikowi Łukaszowi (Mister Fetish Poland 2015) za pokazanie się z jak najlepszej strony * dla Mirek Riedel za dziennikarskie podejście Dziękuję mojemu Marcinowi, który przymykał oczy na moje mniejsze zaangażowanie w pracę w firmie na rzecz tego jakże ważnego eventu. Fetish Camp 2016 za nami – planowany jest wiosenny Fetish Camp II w 2017 roku.
Wspominał: R. Strzelecki