Tokio

Tokio lub Tokyo jest 13,5-milionową metropolią położoną na wyspie Honsiu i jak wiadomo jest stolicą Japonii. Cała aglomeracja tokijska ma natomiast około 36 milionów mieszkańców więc powiedzmy, że jest zbliżona do liczby ludności Polski. Ale to chyba koniec podobieństw, bo nie da się porównać żadnego województwa, miasta czy dzielnicy polskich miast z tym, czego można doświadczyć tutaj.  

Shiunjuku, to dzielnica Tokio z populacją ok. 312.000 mieszkańców, a więc coś pomiędzy Katowicami a Lublinem. W Shinjuku najsłynniejszym kwartałem tej dzielnicy jest kwartał numer 2, zwany Ni-Chome. Jest to miejsce pełne sklepów, barów, klubów, saun i mniej lub bardziej publicznych domów oraz oczywiście jest pełne seksualnego rozpasania ludzi o różnych upodobaniach oraz łaknących wszelkiej rozrywki. Ludzie przybywają tutaj w celach wiadomych i na super jedzenie serwowane w tysiącach lokalnych restauracji (małych na 6 osób i większych na 600). Jedno jest pewne – osoba, która po raz pierwszy znalazła się w centrum Shinjuku Ni-Chome otworzy oczy ze zdziwienia, że w religijnym kraju pełnym zasad jest miejsce, gdzie ich nie ma. To znaczy jest może jedna zasada - zero seksu na ulicy.   Tutejsze kluby generalnie uczęszczane są przez swoisty mix gejów, lesbijek i towarzyszących im osób chętnych, by się dobrze zabawić. Są zazwyczaj małe rozmiarowo a w tygodniu pustawe. Natomiast w soboty tętnią życiem na całego.  

Dragon Men – jest jednym z tych polecanych w Internecie klubów. W tygodniu rzeczywiście był raczej pusty i siedziała w nim jedynie starsza brać zagraniczna oblegając bar na wysokich stołkach i trzymając wzrok wlepiony w jakieś (wiadomo jakie) aplikacje na smartfonach w poszukiwaniu szczęścia lub okazji. Ale obsługa Dragon Men jest bardzo miła, szybka i mówiąca po angielsku. Mała scena i trochę świateł zrobiły nastrój aż ktoś (serio nie umiem powiedzieć czy dziewczyna czy chłopak) zaczął tańczyć. W sobotę klub wypełnił się w 90% i tańczyć już nie było gdzie. Wejście do klubu jest szybkie i łatwe, bezpośrednio z ulicy, bez dzwonków, tajnych kodów i bodyguarda.   

Inny klub - Arty Farty także cieszy się dobrymi recenzjami w Internecie chociaż na niektórych stronach stawia się znak zapytania czy jeszcze istnieje. Otóż, istnieje. Ma pokład dolny i górny. Na górze muza głośna i trzeba było nieźle nastukać się do drzwi zanim otworzyli. Na wstępie obsługa zachęca do zakupu drinka lub piwa (ok. 700 jenów) czyli nie płacisz za wstęp ale jednak coś na barze zostawić musisz. Przy drzwiach spotkaliśmy kolesi z USA zabłąkanych i zdziwionych, że nikt w Tokio nie zna angielskiego. Gdy drzwi w końcu nam otworzono, weszli zaraz za nami. Fajny lokalik, kolorowy, ze sceną, z tętniąca muzyką. Są też dwie rurki (na jednej młody chłopak wyginał śmiało ciało). Przy barze pełno gości, piwo i drinki wjeżdżają jeden za drugim. Kilku młodych w głębi sali tańczyło hiphop a obok nas zataczał pierwszy krąg przystojny około 20-letek ubrany w czarny garnitur, białą koszulę i krawat poluzowany pod szyją. Był na dobrej ścieżce i dobrym kursie. Wylądował. Usiadł dość blisko nas …   Wyjście na ulice po jakimś czasie pozwoliło na wzięcie oddechu świeżego powietrza i ogarnięcie myśli, co robić dalej. Postanowiliśmy odwiedzić sklepy erotyczne. To było łatwe, bo prawie na każdej uliczce w kwartale numer 2 na Shinjuku jest sexshop oraz wiele różnych przybytków takich, jak: salony masażu, hostele na godziny i tajemnicze pokoiki oświecone tysiącami lampek, ozdób zapraszających neonami i potykaczami o jednoznacznej treści. W sex-shopach jednak zastaliśmy nudę. To znaczy jest tam dokładnie wszystko z czego słyną takie sklepy: laleczki o otwartych lub zamkniętych ustach, sztuczne członki, na których błyszczą grube żyły pełne buzującej krwi (tak ma się wydawać) wiszące w plastikowych woreczkach, setki śmiesznych prezerwatyw, jeszcze więcej filmów i oczywiście tony dodatków, jak na przykład słomek do drinków z czubkiem w kształcie chuja. Jest różowo i jasno. Otwarte są 24/7 czyli, że w zasadzie zawsze. Obsługa raczej nieobecna. To znaczy jest ale jakoby jej nie było. Otwarte na oścież drzwi powodują, że zapach plastiku na szczęście szybko wietrzeje i równie szybko wietrzeje zapał do „zwiedzania” sex shopów.

Największy tokijski sexshop M’s ma 7 pięter i choć są maciupeńkie co całość wygląda okazale. W środku typowe gadżety do zabaw: dilda, kajdanki, lubrykanty, damskie i męskie ciuszki na przebranie oraz pełno dmuchanych lalek. Na każdym piętrze obsługa z kasą i całkiem sporo klientów. Ten sklep jednak nie jest na Shinjuku więc pozostawmy go w spokoju. Bary piwne w dzielnicy Shinjuku Ni-Chome są otwarte na klienta a wygląda na to, że najlepszy nazywa się Aiiro Cafe. Knajpę tworzą goście – to stara prawda i o to nie muszą się w Aiiro martwić. O ile w tygodniu gości było z 8 osób, to w sobotę o godzinie 22:00 goście nacierali tabunami a tłum na ulicy był tak duży, że obsługa nie radziła sobie ze spychaniem na chodnik. Ulica to ulica a stanie na niej, to ponoć niemoralne zachowanie ale każdy miał to gdzieś. Na ulicy można więc było postać z piwem, palić, pić, głośno rozmawiać a nawet odstawiać popisy taneczne …  

Mówiąc o staniu na rogu - nie miała z tym problemu inna gwiazda siedząca na pachołku u zbiegu ulic czujnie obserwując otoczenie, co by jej nikt nie uciekł z pola widzenia i rażenia. Jakże niemoralnie! Raziły jej świecące obcasy butów ale zrobiona na lalkę była dobrze. Zachowywała się zapraszająco, by zjednywać znajomych, których niewątpliwie potem porywała do swojego przybytku na piętrze pobliskiego domu. Kusiła, jak mogła …   W lokalu tuż obok Aiiro jest żywy DJ, miksuje i uśmiecha się do gości, kilka stoliczków w środku i ławka na zewnątrz. Lokal pełny. Znów piwko, znów fajna atmosfera. A jak piwko to i siusiu. Po kilku dniach w Japonii nie masz już problemów ze spłukiwaniem i nawet, jak już brakuje zrozumiałych napisów, to wiesz który przycisk nacisnąć, by zamiast podmycia dupy uzyskać efekt spłukiwania. Uwaga – jeśli nie jesteś pewien czy dobry przycisk chcesz przycisnąć, to lepiej opuść klapę od sedesu, to nie dostaniesz fontanną w twarz. Po kilku piwach ponoć to się niektórym przydarza.   Są lokale otwarte i ogólnodostępne ale są te zamknięte lub dostępne wyłącznie dla pewnej grupy osób. Bardzo hermetycznie trzymają się na Shinjuku lesbijki. W swoim bardzo zresztą fajnym lokalu o nazwie Adezakura z wywieszoną dumnie tęczową flagą grają super muzę, wiec wielu chciałoby tam wejść ale zarówno napis, jak i obsługa w środku przestrzega zasady, że lokal jest dla lesbijek i już. Towarzystwo mieszane wpuszczają grubo po 2:00 w nocy. Lokale gejowskie są bardziej w tym względzie tolerancyjne. Pomijamy temat totalnie prywatnych miejsc, gdzie by wejść trzeba nie tyko znać właścicieli ale samemu być dobrze znanym. Są też przybytki szczególne, jak prywatny salonik z chłopcami czy bary dla miłośników bielizny. Oj, jest tu trochę tego wszystkiego.

W dzielnicy tej z minuty na minutę w sobotni wieczór tłum rósł w siłę. Tu i ówdzie przechodził lub przejeżdżał patrol policji przyglądając się grzecznie z daleka i jakby dając znać, że są i będą w każdej potrzebie i na wszelki wypadek. Dobra zasada. Brawo policja. W każdym odwiedzonym barze i klubie były ulotki, gumki, plakaty imprez LGBTIQA w Tokio. Taka wymiana informacji służy tu wszystkim a korzystają na tym i tak lokalne biznesy, bo zachęcony reklamami i ogłoszeniami gość prędzej czy później z nich skorzysta. 

O seks w tej dzielnicy jest łatwo. Wystarczy dobrze obserwować otoczenie i w odpowiednim momencie dać znać, jak trzeba, że mamy chrapkę. A kolesi chętnych jest tam w zasadzie wszędzie pełno. Ci na rogu – chętniejsi z wiadomych względów - przemieszczają się za upatrzonym osobnikiem tak daleko, jak tylko można. Idziesz a on za tobą, stajesz – on też. Patrzysz – on także. I już … Rezydenci klubów i barów są bardziej ukryci. Wtapiają się w tłum udając turystę/gościa i dopiero podczas rozmowy ujawniają, że tak naprawdę to chodzi o wiadomo co. Jak się zaangażujesz w rozmowę za bardzo, to wpadłeś. Obok mnie turysta hiszpańskojęzyczny nie mógł się wywinąć ze szponów fajnego kolesia i w końcu udał, że idzie do WC i nie wrócił. Asertywność się kłania.   Na szczęście na otrzeźwienie wielu tu bawiących i tuż nad głowami wszystkich jest taki oto banner (poniżej), który komunikuje ważną sprawę. Ten ogromny przypominacz, którego nie sposób nie zauważyć, niejednemu przypomniał o zdrowym rozsądku. Widząc jednak, jak bardzo ludzie wyluzowują (alkohol i coś więcej) i jak bardzo są zachłyśnięci tutejszą atmosferą, to na pewno także są i tacy, którzy tego ogromnego plakatu nie widzą.  

A kiedy nastaje koniec? To od ciebie zależy, o której dzielnicę opuścisz. W zasadzie nie trzeba jej opuszczać w ogóle. Tak tu jest.   Wszystko, co opisane było sprawdzone, przeżyte, doświadczone. Shinjuku Ni-Chome, to miejsce, w którym trzeba być choćby po to, by przejść się zawiłymi uliczkami, samemu lub w gronie znajomych i odkryć swój lokal, swoje miejsce i spróbować się zabawić na swój sposób. Również warto zobaczyć, że bycie gejem na co dzień - a nie tylko od święta i nie tylko na paradach - jest możliwe.  

Autor: R. Strzelecki