Siłownia

Przeżyłem orgazm w siłowni

... ale nie w przebieralni, ani nie pod prysznicem. Na bieżni. I to przy udziale kobiety. Kobiety niezwykłej. Ma na imię Marta (a właściwie Martha) i miliony ludzi nie dorastają jej do pięt. Jest kobietą ale bywa, że staje się bezkompromisowa, jak męski władca. Władca, którego się słucha i w którego wierzy się bezgranicznie. I dlatego, tak ją cenię. Dobra dość tych przekomarzań i domysłów. Piszę o Marcie Argerich. Tylko co pianistka robiła w warszawskiej siłowni ze mną? No to poczytajcie.

Na dzisiaj trener zadał 40-minutowe kardio. Taki spacerek z tempem 5 km/h i z elewacją 10%, by popracować nad wysiłkiem i radzeniem sobie z momentami typu „padam, już mi się nie chce”. Ponieważ muzyka puszczana w siłowni daleko odbiega od moich gustów, to postanowiłem dzisiaj założyć słuchawki i włączyć do odtwarzania utwór Sergiusza Rachmaninowa. Dziełem, które uwielbiam i właśnie naszła mnie ochota na jego wysłuchanie jest trzyczęściowy koncert fortepianowy d-moll op. 30. To skomponowane w 1909 roku dzieło *) należy do jednych z najtrudniejszych wykonawczo kompozycji literatury fortepianowej (i orkiestrowej, o czym się często zapomina!) i wystarczy, że pianista zagra pierwszych 8 taktów a jest wiadomo, czy podoła całemu dziełu, czy nie. Koncert trwa ponad godzinę a pianistce towarzyszyła orkiestra radiowa z Berlina. Dyrygował maestro Riccardo Chailly (prawdziwy Miś z wyglądu). Rachmaninow koncert swój zadedykował polskiemu pianiście (i kompozytorowi, choć komponującym pod zmienionym nazwiskiem) Józefowi Hofmannowi **).

Co się zatem stało, że aż orgazm?!

Włączyłem więc koncert na pełną moc. Ustawiłem bieżnię na marsz w tempie 5 km/h i zaczynam … Rozpoczyna się i koncert. Osłupiałem. Jego tempo, to dokładnie 5 km/h. Kompozytor oznaczył tempo pierwszej części koncertu jako Allegro ma non tantoa więc ruchliwie ale nie za nadto i po prostu pasowało do marszu. Cudownie. Marta rozpoczęła grać piękny temat w skali diatonicznej, typowo ruski w brzmieniu, słowiański w wymowie, jedyny taki. Można było sobie wyobrazić mnichów siedzących w cerkwi i śpiewających ten temat unisono przez ikonostasem. Tak wygląda temat główny w zapisie nutowym na fortepian:

Dochodzimy do 12-stej minuty

Proste nuty, prawda? Po ekspozycji tematu koncert rozjechał się nieco z moim krokiem ale w niczym to nie przeszkodziło słuchać jej dalej. Pianistka zastosowała tempo rubato, by wydobyć z dzieła romantyzm, ekspresję i by uwieść słuchającego. Pierwsza część koncertu ma taką budowę, że temat główny po jego ekspozycji powraca jeszcze 2 razy (jak w sonacie klasycznej) przy czym za drugim razem pięknie transponuje o sekundę wielką w dół, by rozpocząć kawalkadę, prawdziwy szturm na klawiaturę. Jednak przetworzenie tego tematu, to prawdziwy majstersztyk kompozytorki i warsztatowy. Pianistka i orkiestra mieli co robić a słuchało się tego błogo.

I teraz najlepsze - tak w okolicach 9 minuty koncertu, gdy zbliżała się kulminacja klawiatura fortepianu zaczęła prawie fruwć w powietrzu od tempa a uszy zaczęły odbierać tak silne doznania dźwięków i różnych rytmów, że zapomniałem o wysiłku i mijającym czasie. Akordy w różnych tonacjach, z sekstami, sekundami, zmniejszone i zwiększone stawały się coraz szybsze i coraz bardziej rytmiczne. Mijała 10-ta minuta, palce Marthy nie przestawały zamiatać po klawiszach, a w jedenastej wszystko jakby skumulowało się pod naporem dźwięków. Po plecach spływał pot … nagle dotarło do mnie chłodniejsze powietrze z klimatyzatora i ten długo wyczekiwany moment. Właśnie wtedy, w 12-stej minucie dosłownie dostałem gęsiej skórki. Martha doprowadziła dzieło do takiej mocy, że po całym moim ciele przeszedł dreszcz. Zmęczony, zalany potem, z przyspiesoznym oddechem odczułem dreszcz tak przyjemny, że (omal) przypominał orgazm. Rozpoczął go przepięknie osadzony, jasny w brzmieniu, czysty akord D-dur (a przypomnę koncert jest w d-moll, w „smutnej” tonacji).

Wibracje w D-dur

Akordy te wytworzyły wyjątkowe wibracje, które dźwięczały mi jeszcze długo. Pochody akordowe w górę, które Martha mi zafundowała i seria 8-dźwiękowych jasnych akordów w dyszkancie fortepianu dokonały swego. Rozwinięcie tego bajecznego pochodu, to dalsze pasaże w tonacjach durowych i mollowych oraz wiele arpeggio przy ogromnym crescendo fortepianu i orkiestry. Gdyby fortepian umiał fruwać, to byłby odleciał w kosmos, tak grała. Pod koniec ponownie pojawiał się znany temat tym razem przechodząc z d-moll w C-dur, by odbić się echem w c-moll i przejść jeszcze w dwie niższe tonacje i wejśc w zwinną kodę. W kodzie nastąpiło uspokojenie, wyciszenie tumultu akordów do prawie pianissimo tak, jakby coś oddalało się. Tę część koncertu kończą trzy uderzenia serca. To znaczy, tam na prawdę są takie trzy cudne dźwięki "d" w basie grane jako dwie oktawy z powtórzoną prymą. Raz, dwa, trzy. Wszystko ucichło. Koniec.

Gdy orgazm odchodzi

Drugą i trzecią część wysłuchałem już na lajciku, jak po dobrym seksie. Opadnięty z sił ale wciąż jeszcze zdolny do … słuchania. W drugiej części delektowałem się każdą nutką dźwięcznego Steinwaya a trzecia część pozwoliła mi dorzucić na koniec do pieca emocji, podelektować się wirtuozerią Marthy i jej cennym palcom oraz dłoniom. Po kolejnych 10 minutach koncert i kardio zakończyłem spocony, zmęczony, przy tętnie 119/min. ale jakże szczęśliwy. Bo czego się nie robi dla zdrowia. Z kronikarskiego i miłego obowiązku dodam także, że muzyka klasyczna weszła na fetyszowe salony. Koncert klasyczny z ubranymi w fetysz solistami - to jest to. https://youtu.be/QsnATFpsCas .

Robert Strzelecki Fot. główne: fabrykasily.pl Foto nut: autor


PS. *) Nie uwierzycie ... po sprawdzeniu jeszcze kilku danych historycznych na temat tego dzieła okazało się, że Sergiusz Rachmaninow ukończył je w dniu 23 września 1909 roku. Czyli 107 lat temu. **) Józef Hofmann powinien być znany także każdemu kierowcy. Dlaczego? Dlatego, że jest wynalazcą wycieraczek samochodowych. Piękne, prawda?