Zakochany

Walentynki, sralentynki, jak napisał kiedyś ktoś przekornie... Zbliżając się do daty 14 lutego niektórzy miewają zapaści, odruchy wymiotne, z wściekłością uciekają od ludzi, wyłączają FB i komórki lub zwyczajnie w świecie olewają to święto. Inni gromadzą grosze, by szarpnąć się na coś fajnego dla ukochanego, kupić bilet do kina, na samolot do Barcelony, wynająć hotel na Mazurach (oj, tu chyba mnie wyobraźnia poniosła), wyjechać w góry. A może zaprosić kolesi na imprezę do domu, pójść do klubu czy zwyczajnie poznać kogoś w sieci i się porządnie wyruchać ...

Ale - primo - czy Walentynki, to święto? I - secundo - czy po 20 latach od ich "wprowadzenia" do Polski wciąż ekscytują tak, jak na początku? A w ogóle to jest to święto czego? Miłości? Erotyki? A może to jedynie kolejny sprytny chwyt marketingowy, by nieco zmusić ludzi do zakupów? A może wszystko w jednym?

Według Wikipedii, to "coroczne święto zakochanych przypadające 14 lutego. Nazwa pochodzi od św. Walentego, którego wspomnienie liturgiczne w Kościele katolickim obchodzone jest również tego dnia. Zwyczajem w tym dniu jest wysyłanie listów zawierających wyznania miłosne (często pisane wierszem). Na Zachodzie, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, czczono św. Walentego jako patrona zakochanych. Dzień 14 lutego stał się więc okazją do obdarowywania się drobnymi upominkami.". Czyli nie jest to rodzime, polskie święto. Zaflancowane zostało i pozostało.

Internet - telefon - SMS

W dobie Internetu bycie zakochanym chyba nieco straciło na sile, magicznej mocy, którą człowiek nieinternetowy emanował. Nie mieliśmy wówczas nicków, tajnych cyferek zmienianych na potrzeby kolejnych sesji internetowych (zawsze w dół, nigdy w górę), ani zdjęć koloryzowanych. Nie było telefonów komórkowych ani SMSów. Romantycznym było być łatwiej. Pisało się listy. Czekało na nie dniami, tygodniami nawet jeśli Poczta Polska dobrze się postarała. Kupowało się w kiosku ruchu gejowskie czasopisma z ogłoszeniami, czytało ogłoszenia i tak poznawało kolejnych Walentych. 

Bywało tez i romantyczniej - chodziło się do parków, na tzw. pikiety, choć nie wszyscy się do tego przyznają. Prawie zawsze w biegu, szybko, z pracy tak, że niby przypadkiem. Saun też wówczas jeszcze nie było za wiele, klubów - w ogóle prawie. Potem wszystko się zmieniło ... Era telefonów komórkowych i szybszego Internetu przyspieszyły nasze spotkania (i rozstania). Było ich więcej, i częściej. Już nie trzeba było czekać tygodniami na spotkanie - wystarczył SMS, konkretny koleś i już. I ten romantyzm nieco nam się chyba zmienił. Tego oczywiście ani zatrzymać, ani nawrócić nie wolno. Można trochę potęsknić do tzw. dawnych czasów ale wracać - przenigdy!

Dzisiaj mamy przed sobą wypasiony komp, komórę i milion kont i profili i spotykamy się w sieci (głównie) lub na domówkach (często), bo w klubach chyba jednak już rzadziej. Romantyzm zmysłowy zastąpiliśmy romantyzmem szerokopasmowym, szybkim, wręcz kosmicznym. Dzisiaj kocham, jutro rzucam! A w gorszej wersji: wczoraj byłem kochany, ale dzisiaj jestem już rzucony! Optymistycznej: kochałem i będę kochać. Czytających tu jest sporo i wierząc statystykom głównie, to mężczyźni w wieku 30 do 45 lat. Choć nie tylko. Namawiać Was na powrót do przeszłości byłoby samobójstwem ale skoro kochamy role play, bo bawimy się w to i w seksie, i w życiu, to może zagrajmy również teraz i pobawmy się w romantyka. Może na przykład chwyćmy za pióro (lub pędzel) póki jeszcze czas i skreślmy do kogoś takie oto słowa:

Piszę do Ciebie  po to, by powiedzieć, że Cię kocham.

I koniecznie podpisz: "wiesz kto".